0
kos.daw 2 lipca 2019 20:27
Kilka uwag na początek:

- nie umiem ładnie pisać, więc proszę się nie czepiać ;-),
- istotne wg mnie rzeczy pogrubiłem jakby ktoś chciał wyłapać to co najważniejsze to będzie miał łatwiej
- czasem podaję koszt na 2 osoby, czasem na 1 - trzeba uważnie patrzeć


Dzień 0 - dzień przylotu.

Lot z Warszawy bez niespodzianek. Na miejscu wita nas typowa Farerska pogoda, która za chwilę, jakby ciesząc się z Naszej obecności rozpogadza się. Słońce będzie nam towarzyszyć praktycznie przez cały czas wizyty.
Na lotnisku kupujemy kartę SIM za 97DKK (25DKK na rozmowy i 2gb danych).
Dowiadujemy się też, że bilet okresowy kupuje się u kierowcy, a nie w informacji jak to można przeczytać w sieci.
Decydujemy się nie czekać na autobus i ruszyć na kemping pieszo do Sandavagur (Á Giljanes Hostel & Campsite) trasa wynosi około 9 km.
Planowo mieliśmy na trasie iść nad jezioro Leitisvatn, ale stwierdziliśmy, że nie będziemy przesadzać pierwszego dnia.
Po dotarciu trochę się naszukaliśmy butli gazowych, bo w FK mieli tylko butle nabijane oraz wąskie długie. Sklep który to wg www.visitfaroeislands.com miał mieć butle, od 2 lat nie istnieje.
Jak zwykle najciemniej pod latarnią - okazało się, że butle były na Campingu, za darmo pozostawione przez bywalców.
Lokalizacja dobra, ale za to wyposażenie i funkcjonalność rewelacyjna. Kilka namiotów na miejscu (właściciel i tak się zdziwił, że tyle ludzi).
Camping płatny 200DKK za osobę (można kartą).
Myśleliśmy żeby uderzać bezpośrednio do Sorvagur, a potem na Mykines, bo bliżej od lotniska, i nie byłoby się trzeba cofać, ale generalnie ta opcja nie została zrealizowana.






Dzień 1

Rano pobudka, pakowanie i z plecakami nad jezioro i klify.
Okazało się, że wstęp nad jezioro i klify + wodospad aktualnie jest płatny 200DKK za osobę (wejście mniej więcej na wysokości cmentarza, droga przy jeziorze oficjalnie zamknięta ze względu na zniszczenia/wydeptania przez turystów), można płacić kartą. Kawa w cenie.
Zostawiliśmy plecaki i ruszyliśmy.












Po obejrzeniu, zeszliśmy z powrotem do budki, gdzie zostawiliśmy plecaki (rożne mapy - np. maps.me pokazują kilka ścieżek, ale jak pisałem są zamknięte - to, że ludzie chodzą to już inna sprawa niestety :( ).
Złapaliśmy stopa po paru minutach (Farerczycy sami się zatrzymali) i podjechaliśmy prawie pod sam prom w Sorvagur.
Chwilę się zatrzymaliśmy w kafejce/knajpce na hot doga i potem promem na Mykines
60 DKK od osoby jeżeli się nie mylę, płatność gotówką, kupowane na miejscu bez rezerwacji
.
Po drodze widać bardzo dobrze wodospad Gásadalur i wyspę Tindholmur.
Dopływamy do celu, chwile się kręcimy żeby znaleźć miejsce campingowe - okazuje się, że trzeba się udać do Cafe The Locals i tam opłacić pobyt (100DKK gotówką - niby można kartą, ale pani bardzo niechętnie na to patrzy).
Sam kemping to kawałek poletka obok strumyka, bez łazienki, dostępu do wody, czy jakichkolwiek wygód - trzeba korzystać z publicznej toalety na Mykines - ale bez obaw - jest czysto, jest prysznic (20DKK płatne do automatu), w godzinach porannych i wieczornych nie ma kolejek, gdyż jest mało osób, które zostają na miejscu.
Miejsce mimo braku udogodnień jest niesamowite - widoki z pola, szum strumyka/rzeczki, brak ludzi (są tylko prócz nas 2 namioty) czynią to miejsce FANTASTYCZNYM.
Wieczorem idziemy na klify poszukać maskonurów, i zobaczyć latarnię.
I teraz - na stronie mykines.fo jest informacja, że oglądać można tylko miedzy 11.00 i 17.00 i trzeba zapłacić 100DKK. Na miejscu jest tabliczka i czas oglądania wygląda inaczej - są trzy pory w ciągu dnia w których można zwiedzać - nie ma żadnego biletomatu, skrzynki na płatność ( o tym później), czy numeru konta.
Ruszamy w wyznaczonej godzinie wg tabliczki (18:00 - 21:00) - ze względu na zmęczenie , późną porę (nie zdążylibyśmy dotrzeć i wrócić do 21:00) i moje problemy z wysokością dochodzimy tylko do mostu (w trakcie pobytu dociera do nas informacja (chyba w jakimś przewodniku), że dla osób z lękiem wysokości, to miejsce jest problematyczne).
Maskonurów na lądzie tylko dwie sztuki, za to w wodzie (niestety bez lornetki się nie obejdzie) cała masa.












Dzień 2

Idziemy na przeciwległą stronę wyspy: znowu piękne widoki, owce i tyle ptaków, co to moje oczy nie widziały. Harmider w powietrzu i hałas nieziemski.
Wracamy na helikopter (zabukowany wcześniej 290DKK za 2 osoby)
krótka odprawa i wylot. Tutaj trzeba mieć na uwadze, że maks 20 kg może ważyć bagaż i chociaż w naszym wypadku główne bagaże ważyły 18,5 kg i 23,5 kg to nie było problemu.
Lot interesujący, choć stanowczo za krótki. Znowu widać wyspę i wodospad, co za tym idzie rezygnujemy z dojechania do Gasadalur.
Następnie czeka nas podróż autobusem z Vagar numer 300 do Thorshavn i potem 100 do Vestmany (i są to jedyne linie gdzie można płacić kartą, wszędzie indziej tylko gotówką)
koszt chyba 180 DKK i chyba 100 DKK liczony na 2 osoby.

Nocleg w Vestmanna kosztował 200DKK, miejsce możliwe, chociaż bez szału, prysznic płatny 20DKK do automatu.
Trochę pochodziliśmy i poszliśmy spać.





Dzień 3

Próbujemy z samego rana wbić się na jakikolwiek rejs, ale obłożenie jest takie, że nie ma opcji.
Musimy doczekać na swój o 13.00, który został zarezerwowany wcześniej przez stronę internetową.
W międzyczasie zrobiliśmy zakupy, w markecie obok campingu.
Rejs to punkt obowiązkowy wyprawy na wyspy owcze. Nawet to co można zobaczyć na YT nie oddaje w pełni tego co widzimy na żywo.
Mało tego kapitan wpływa w zatoczki, przepływa pod kolumnami co dodatkowo potęguje pozytywne doznania.
Duża ilość ptaków, ale większość na tyle daleko, że przydałaby się znowu lornetka. Na mnie ogromne wrażenie robi nurkujący pod wodą ptak, National Geographic na żywo;-).
Po przyjeździe pakujemy się i ruszamy w dalszą drogę. planowaliśmy stopa, ale wyrobiliśmy się na autobus 100/300. (chyba 40DKK za osobę)
wysiadamy na przystanku Kollaf. tun i czekamy na autobus 400 do OYRARBAKKI - wysiadamy w Hvalvik (20DKK za osobę).
Planujemy dojść do Saksun z buta, ale udaje nam się po przejściu kilometra złapać stopa. Zatrzymuje się para turystów, która dowiozą nas na sam parking w Saksun.
Niestety jest późna pora i zanim udaje nam się skontaktować z osobami, które zezwoliły nam nocleg mija trochę czasu - w Saksun nie ma kempingu!!
Znowu sytuacja podobna jak na Mykines - cisza, spokój, z udogodnień tylko umywalka i sedes w publicznej toalecie, jednakże miejsce swoją magią powala na kolana!!
Jesteśmy tylko my!!










Dzień 4

Rano wcześnie się pakujemy, zanim pojawią się turyści. Po rozmowie z sympatyczną panią z muzeum, zostawiamy plecaki i ruszamy nad zatokę (trzeba dokładnie przyjrzeć się tabeli pływów, bo teoretycznie nie zawsze można w tamtą stronę się udać (piszę teoretycznie, bo tabela do wyliczeń była z 2018)).
Okolice muzeum i kościółka, to jedno z nielicznych miejsc, gdzie jest znak "zakaz latania dronami".

W większości to tereny prywatne więc uszanujcie to i nie łaźcie ludziom po domach/gospodarstwie.

Generalnie założenie było takie, żeby zrobić trasę z Saksun do Tjornuvik szlakiem, ale ze względu na dosyć niebezpiecznie wyglądające podejście jak i problem z nogą, który się pojawił, zdecydowaliśmy się złapać stopa w stronę OYRARBAKKI.
Udało się po jakiś 3km - torby na pakę pick-upa jedziemy - podwiózł nas bardzo sympatyczny Niemiec, który pół roku mieszka na Owczych, a pół roku w Niemczech.
Chciał nas dowieźć dalej, ale stwierdziliśmy że sobie poradzimy:-).
Ostatecznie po analizie, do Tjornuvik nie trafiamy (nie ma tam kempingu, nie mamy ustalone, że możemy tam się rozbijać, droga do i z zajmie trochę czasu). Wybieramy Eidi, do którego docieramy wieczorem (albo późnym popołudniem - trudno rozgraniczyć pory dnia, kiedy słońce prawie nie zachodzi) autobusem numer 200 (40 DKK za 2 osoby).
Rozbijamy namiot na pagórku, samo miejsce ciekawe, ale średnie wg naszej opinii (nocleg 100DKK za namiot wrzucane do koperty wraz z kwitkiem meldunkowym, a całość do zamocowanej w budynku skrzynki na listy).
Lepszym wyborem byłoby udać się bezpośrednio do Gjogv jak się później okaże.
Gjogv nie mieliśmy w planach, było za to zdobycie najwyższego szczytu. Ale jak to jest z planami czasem możemy je zmienić i nie żałujemy.





Dzień 5

Wstajemy i po zmianie planów ruszamy busem numer 200 (40 DKK za 2 osoby) do OYRARBAKKI . Na miejscu znowu STOP w stronę wspomnianego Gjogv .
Zatrzymuje się sympatyczna kobieta, która zawozi nas do krzyżówki głównej drogi z tą do Funningsfjørður, przeprasza, że nie może dalej (zawiozła by do samego celu, ale śpieszy się na zakończenie roku szkolnego u syna).
Chwilę stoimy i czekamy, aż w końcu trafia się okazja - jedziemy do Gjogv z Koreańczykami :-).
Miejscówka bardzo dobra (jest nas 3/4 namioty i 2/3 kampery) dostęp do prysznica, łazienki bezpośredni na kempingu. Po rozbiciu chodzimy chwilę po okolicy, pijemy kawę i decydujemy się wejść na punkt widokowy.
Wejście jest płatne (znowu skrzynka do opłat jak i tym razem coś nowego (numer konta z prośbą o przelew 50 DKK).
Tutaj teren też jest prywatny, więc miło, że właściciele zezwalają na poruszanie się po ich ziemi, tym bardziej, że teren jest przygotowany w dużej mierze pod spacery.
My robimy przelew.
Na koniec dnia (recepcja w hoteliku jest czynna z przerwami), meldujemy się, dostajemy klucz do toalet i płacimy (200DKK + 250 DKK kaucji, którą zwracają).
Tego samego dnia (jak się później dowiadujemy) jest wieczór farerski, który to w okresie letnim odbywa się cyklicznie w każdą środę. Jak będziecie w okolicy w tym dniu zorientujcie się co i jak.













Dzień 6

Chwilę jeszcze szwędamy się po okolicy, idziemy na przeciwległą stronę wioski (Kalsoy cały czas w chmurach), odpalam drona na parę minut i wracamy. Jeszcze tylko jedna kawka (była dobra więc co tam, powspieramy lokalną gospodarkę).
Gjogv to jedno jedyne miejsce, gdzie zaobserwowaliśmy autokary przywożące ludzi w dużej ilości na jakiś czas i po tej krótkiej wizycie odjeżdżające.
O 14.00 się wymeldowaliśmy i łapiemy stopa - udało się w miarę szybko - pracownica owego hotelu zabrała nas w drodze powrotnej do domu. Na tyle uczynna że zawiozła nas na sam prom do Klaksvik mimo iż sama mieszkała kilkanaście km przed.
Krótkie zakupy i wsiadamy na prom do Kalsoy (80DKK za 2 osoby w dwie strony).
Tam łapiemy busa 506, który zwozi nas na sam kemping w Mikladur (40 DKK za 2 osoby).
Znowu bardzo przyjemny kemping - jest prysznic, jest toaleta. Nie ma dostępu do kuchni (ta jest osobna płatna,). W internecie można znaleźć informację o kempingu, że obsługa chamska i wywala ludzi z kuchni. Moim zdaniem wynika to z faktu, że ludzie chcą z niej korzystać nie płacąc (tak jak to jest na innych kempingach) - Ich kemping ich zasady. Nam to nie przeszkadza.
Za kemping zapłaciliśmy dopiera na dzień następny wracając do Klaksvik - na miejscu nikt nie pobiera opłat - trzeba to zrobić w centrum informacji turystycznej. Nie było z tym żadnego problemu. 100DKK za namiot.


Na Kempingu tylko my z namiotem i 3 kampery. Do nocy jeszcze trochę więc ruszamy obejrzeć rzeźbę kobiety foki. Piękna rzeźba i piękne miejsce, chodzimy trochę po okolicy i wracamy do namiotu.






Dzień 7

Rano dzwonimy po autobus (506 - 40 DKK za 2 osoby, czasem trzeba dzwonić, żeby przyjechał, nawet jak jest w rozkładzie wpisany) i jedziemy do Trollanes - przejście trasy tunelem nie wchodzi w grę (nie wiemy czy wolno), a szlak który prowadzi (wykorzystywany do 1985, gdy to wybudowali tunel) jest opisany jako niebezpieczny i nie dla osób z lękiem wysokości - też się nie decydujemy.
Pogoda od rana ładna, jednakże gdy docieramy do latarni zaczyna wiać i nachodzi mgła. Trasę zrobiliśmy z plecakami. Mgła znika i widać ładnie GJOGV i jak i olbrzyma i wiedźmę. Ludzi trochę jest, ale nie na tyle by psuć przyjemność z wędrówki.
W drodze powrotnej jemy śniadanie i wracamy na autobus (40DKK) i prom (zapłaciliśmy raz płynąc na wyspę, cena zawiera powrót).
Jak wspomniałem wcześniej regulujemy płatność (terminal nie działał, poszedłem do bankomatu, wracam, a punkt zamknięty - pani zapomniała o mnie ;-) to wg mnie pokazuje jak luźne podejście do tematu mają Farerczycy).
Wsiadamy w autobus 400 do Stolicy (180DKK za 2 osoby płatne tylko gotówką).
Po dotarciu na kemping widać że to Stolica - pełno kamperów i namiotów. Rozbijamy się , jemy i czekamy na zameldowanie (100DKK za namiot za dwie osoby).
Trzeba stwierdzić, że poprzednie miejsca były lepsze - nie było tam takiego tłoku na polu namiotowym, tłoku w kuchni, hałasu, alkoholizujących polaków.






Dzień 8 - dzień wylotu.

Zwiedzamy stolicę - fort nieduży, ale widok podejrzewam byłby piękny, gdyby nie mgła i deszcz, stara dzielnica fantastyczna, aż chce się chodzić.
Pospacerowaliśmy po okolicy (trwały przygotowania do jakiejś imprezy), zjedliśmy kanapkę przy informacji turystycznej, zrobiliśmy zakupy i wracamy na kemping - trzeba się spakować i wrócić do domu.
Wyrobiliśmy się na czas, by dotrzeć na samolot, jednakże Faroye nie chcą nas wypuścić - z powodu mgły i deszczu nasz lot jest odwołany.
Lecimy jutro. Mamy okazję znaleźć się w szczęśliwiej grupie (na oko 10%) ludzi, dla których nie ma już miejsca w hotelu - pozostaje noc na lotnisku. Na szczęście mamy śpiwory, nie to co inni.



Dzień 9 - też dzień wylotu

Lot startuje punktualnie, niestety nasz transport powrotny do kraju (flixbus) przepadł.
Udało nam się znaleźć dzień wcześniej busa i do domu dotarliśmy przed 24:00

Warto było!!





Zakupy średnio 100 koron wychodziły (ogórki konserwowe, pasta rybna w tubce, pomidory, jabłka (wcale nie takie złe jak pisali), chleb, masło, mleko, śledziki, chipsy, krakersy itd.)

Piwo (na inne alko nie patrzeliśmy) i pamiątki warto kupić na lotnisku (po przylocie na miejsce i przed wylotem powrotnym) - nie mieliśmy okazji trafić do monopolowego, by spróbować ichnich piw, w sklepie wybór mały, albo żaden.

Jeżeli korzystamy ze stopa chociaż trochę, to trzeba dokładnie przemyśleć kwestię zakupu karty 7-dniowej (za helikopter i prom na mykines trzeba płacić osobno) - nam by się to nie opłaciło.

Warto mieć trochę monet na prysznice - 20DKK lub 10DKK niestosowane zamiennie i banknotów - nie wszędzie można płacić kartą.

Dodaj Komentarz